„Ot, i nastał koniec na samym początku. Jak Ty mógł, dobry Panie Boże, tak się pomylić?” – Leonia Pawlak
Minął rok od momentu przeprowadzki do Chorzowa. Myśląc o minionym czasie zrozumiałem kilka kwestii. Ostatnie dwanaście lat, bądź co bądź uznaje za lata kluczowe- raz dlatego, że przekroczyłem ten magiczny próg dorosłości, a dwa że w końcu stałem się niezależny wyprowadzając się do rodziców i żyjąc na własną kieszeń. Przez te wszystkie lata mieszkałem w sześciu różnych miejscach - wiadomo, były to miejsca przechodnie, gdzie nic nie jest twoje, płacisz tylko czynsz.
Każdego ranka patrzyłem w cudze lustro, pijałem kawę z kubka, którego do ust podnosiła niezliczona ilość osób, siadałem przy stole, przy którym wił się cień jedzących tu przede mną ludzi, z misek, które wypełniały kredens otwierany przez dziesiątki różnych rąk. Kładłem się do łóżka, w którym ludzie oddali setki tysięcy westchnień ulgi, rozkoszy i bólu. Przez chwilę mogłem żyć życiem innych, trochę nieswojo, bo chwilowo, ale czasem należało zapuścić korzenie na dłużej...
Życie ma gorzki smak - bywało różnie. Czasami wchodziłem do mieszkania i stawałem się jednym z wielu jego elementów, nie chcąc zostawiać po sobie żadnego śladu. Traktowałem mieszkanie jak sypialnie, nie wkładałem kubków po kawie do zlewu, nie pozostawiałem niedokończonych notatek, ubrań czekających na jutrzejsze wyjście. Można powiedzieć, że bywałem, a nie byłem. Czasami jednak starałem się żyć tak naprawdę, oddać pierwiastek siebie, tchnąć życie w to miejsce - miałem kwiaty, o które dbałem, które podlewałem, przełożyłem coś z kąta w kąt siląc się na poczucie, że część siebie przeprowadziłem właśnie tutaj.
Nigdy jednak nie nazywałem tego „Domem”.
Nigdy nie chciałem patrzeć na dom przez pryzmat ścian, przywiązywać się do nich. Nigdy nie byłem jak kot, nie przywiązywałem się do miejsc, a do ludzi i to przy nich chciałem mieć swój dom.
Ludzie jednak odchodzili, przychodzili zadawali ból, czasem sam odchodziłem…
Nie wiem, jak to jest uwić gniazdko. Usiąść przy oknie i pomyśleć, zostanę tu już na zawsze.
Życie jednak ciągle nas czegoś uczy, daje wskazówki. I tak oto w końcu kupiłem swoje pierwsze mieszkanie. Postanowiłem trochę się w nim zestarzeć, jednak było takie obce, takie zimne. Po rocznym remoncie z ciemnego, szarego miejsca - sądziłem, że stworzyłem cudowne, wymarzone mieszkanie w stylu skandynawskim - nic bardziej mylnego.
Każdego ranka siedząc w kuchni piłem kawę i byłem dumny, że każdy centymetr poczynionych prac które zrobiłem sam. Jednak coś mi przeszkadzało, ciągle czułem ten chłód i ta bolesna cisza, która biła po uszach, mimo biegającego radośnie kota. Mijały dni, tygodnie, miesiące. Zacząłem oswajać się z ciszą wokoło siebie, nazywać tę przestrzeń, poznawać ją. Pani z żabki już zapamiętała. że systematycznie wpadam po Voga, znalazłem swoją kosmetyczkę no osiedlu obok, nowa fryzjerka - do teraz dobra znajoma, która wie czego chcę. Poznałem swoich sąsiadów (z jednym na tyle się zakolegowałem ze pod blokiem zapaliliśmy zioło) i to wszystko było cudowne.
I gdy wychodząc z pracy mówię ten pierwszy raz "idę do mojego Domu" przystanąć, złapać oddech i pomyśleć Mój Dom!
Ten mój dom, przez te kilka lat stał się schronieniem dla wielu ludzi, już nie odczuwałem w nim chłodu. Ściany nasączone były historiami ludzi, którzy w nim tak samo jak ja, widzieli swój azyl. Litry wina, śmiechy, radość ludzi wypełniły to mieszkanie. Niezliczone prywatki. które tak uwielbiam, czwartkowe spotkania przy planszówkach, wspólne gotowanie, rozmowy poważne i te głupkowate. To wszystko powodowało, że tak dumny byłem z tego co stworzyłem. Myślałem to jest to!
Minęło kilka lat, spakowałem całe życie w kartony i przeprowadziłem się do Chorzowa z Kubą, kiedy wszystko było tak idealne, ale czułem, że to dobra decyzja i jej nie żałuje. Mimo, że to ten niesławny Chorzów, tu także stworzyliśmy swój mikroklimat. Nigdy jednak nie poczułem, że to moje miejsce. Czasami ciągle czuje ten chłód tłumacząc sobie, że to tylko otwarte okno. Często czuje się jak na dworcu, gdzie przechodzi masa obcych sobie osób. W tych nie-miejscach, które traktują mnie przygodnie, kupuje bilet i kupuje spokój. W miejscach w których nikt nie zadaje pytań. Czuję, że przychodzę pobyć, zamiast być.
„Dziękuję Ci, Panie, że moją ręką pokarał Kargula, i przysięgam na wszystko, co ma moc nade mną, że drogi do domu nie zaślepię i po ziemię wrócę. Żeby kości nasze nie szukali się po świecie. A na całe Kargulowe plemię i pole spuść, dobry Panie, wszystkie plagi egipskie. Tylko się nie pomyl i nas, Pawlaków, sąsiadów Kargulowych, nie doświadczaj, bo my się swojej miedzy trzymamy” – modlitwa Jana (Johna) Pawlaka;
W Chorzowie nauczyłem się, że nie zawsze trafia się na dobrego sąsiada, ale poznałem też tu takich jak Ci spod jedynki którzy zawsze służą pomocną dłonią, z którymi można poważnie pogadać i dobrze się pobawić przy piwie.
Minął rok - zmieniło się tak wiele, My się zmieniliśmy, nasz związek dojrzał i może trochę pod wpływem licznych wydarzeń, ale za to zgodni, że razem na dobre i na złe. Postanowiliśmy wrócić do Tychów - zbudować prawdziwy DOM - nie z cegieł i wylewki, ale z uczuć wspomnień, westchnień i tego za czym serce tęskni najbardziej - za bliskimi, za ulicami, które już dziesiątki razy pokonywałem. Aż na samą myśl o tym czuję, że puls mi wraca i zaczynam wreszcie żyć- to będzie świetna przygoda!
Comments