Rozdział I Ciemne strony dzieciństwa
- Karol Kiszka
- 28 kwi
- 5 minut(y) czytania
Żadna dobra książka nie byłaby pełna bez fragmentu o ciężkim dzieciństwie. To ono kształtuje nasze spojrzenie na świat, uczy nas przetrwania i często zostaje z
nami na zawsze, odciskając piętno w naszej psychice. Większość ludzi, z którymi rozmawiam, przechodziła przez podobny scenariusz – niewłaściwe zrozumienie, brak akceptacji, a czasem nawet brak pomocy. Walka z własną tożsamością, często samotna, bo nikt nie potrafił lub nie chce zrozumieć, jak trudno jest się odnaleźć w świecie, który odmawia ci prawa do bycia sobą.
W moim przypadku może nie było aż tak dramatycznie, jak w wielu innych historiach. Mieszkałem w domu, w którym spędziłem niemal całe swoje dzieciństwo, aż do osiemnastych urodzin. Jednak nawet tam, w tym najbliższym otoczeniu, pojawiły się elementy, które można nazwać patologiami. Moja „własna patologia” zaczęła się już wiele lat wcześniej, zanim uświadomiłem sobie, że jestem gejem. To było jak cichy, niewidzialny cień, który powoli zaczął kłaść się na mojej psychice.
Pierwsze słowo, które kojarzy mi się z dzieciństwem, to strach. Strach przed ojcem, przed tym, co się stanie, gdy popełnię błąd, i przed tym, co nie da się zmienić. Od razu następowało skojarzenie z alkoholem. Ojciec był budowlańcem, wcześniej górnikiem – pracował ciężko, a jego życie naznaczone było trudami i bólem oraz przeszłością jaką zafundował mu jego Ojciec.
Jego wychowanie było twarde, pełne metod, które dziś można nazwać przemocą. Alkohol odgrywał w tym wszystkim rolę niejako „narzędzia” wyzwalającego emocje, ale też potęgującego agresję.
Jeśli ktoś myśli, że słowo „nadużywać” oznacza tylko odrobinkę, to musi się głęboko zastanowić. W moim domu to słowo miało znacznie głębszą i bardziej przerażającą wymowę – alkohol był nadużywany czterokrotnie bardziej, niż można by się spodziewać. To nie był tylko codzienny kieliszek, to była codzienna codzienność, codzienny strach i napięcie. System kar był prosty i skuteczny: stanie z rękami do góry, klęczenie na cukrze, a czasem też delikatne mówiąc mocne „klapsy”, które miały „przyprowadzić do porządku”. Pamiętam, jak ojciec próbował mnie nauczyć odczytywać godzinę na zegarku – próbował, bo mu to nie wychodziło, tak jak i jemu nie wychodziła cierpliwość. Nauczenie się odczytywania czasu na zegarku skończyło się dla mnie mało przyjemnie. Ciągnął mnie za uszy za każdy błąd, aż krew zaczęła mi cieknąć z nich, a ja czułem się coraz bardziej zagubiony. Ta przygoda zakończyła się niepowodzeniem, ale na zawsze pozostawiła we mnie wstręt do zegarków i problem ze słuchem.
To doświadczenie nauczyło mnie, że cierpliwość i miłość w domu nie są oczywiste – zamiast tego dominował pasek i strach, a miłość była pojmowana inaczej.
Ojciec postrzegał miłość do dziecka jako coś, co przejawia się poprzez wzbudzanie strachu i podporządkowania. Pojmował, że uczucie wobec dziecka musi być „silne” i „twarde”, bo tylko wtedy można je „ukarać” i „naprawić”. Tak jak jego ojciec, mój dziadek, wykorzystywał przemoc, chłostę i inne tortury jako narzędzia wychowawcze. Z tego przekonania wyrosłem w przekonaniu, że emocje to coś niepożądanego, coś, czego należy się wystrzegać. Wszystko robione w imię bym wyrósł na dobrego człowieka- o ironio.
W tej patologii, w której dorastałem, zrozumiałem, że miłość i emocje nie mają miejsca w codziennym życiu. To bolesne, bo od najmłodszych lat uczono mnie, że wyrażanie uczuć jest słabością, a okazywanie emocji – zagrożeniem. Byłem wychowywany w świecie, w którym więź opierała się na strachu, a nie na zaufaniu. I choć dziś wiem, że to nie była prawda, to jednak w głębi duszy nadal noszę ślady tego dzieciństwa, które ukształtowało moją psychikę i sposób postrzegania siebie samego.
Tak wyglądało moje dzieciństwo – pełne lęku, bólu i niepewności. I choć dziś, patrząc z perspektywy czasu, potrafię zrozumieć, skąd się to wszystko brało, to jednak tamte dni pozostają w mojej pamięci jako trudny, choć niejednokrotnie niezbędny etap mojej drogi do zrozumienia siebie i własnej tożsamości.
Do młodego mnie: Podziwiam Cię że to wszystko przetrwałeś ! Rozdział ten ukazuje nie tylko brutalną rzeczywistość, ale także głębię emocji, które kłębiły się w mojej duszy przez lata. Ojciec, z jego niezłomną pewnością siebie i przekonaniem, że wie lepiej od wszystkich, narzucał swoje zdanie, nie zważając na moje, na nasze. Sprzeciw w domu był nie do przyjęcia, bo dla niego był to wyraz słabości, oznaka braku posłuchu. Miał jasne poglądy, które uważał za niepodważalne, a jego autorytet był niepodważalny — najmądrzejszy i najpotężniejszy. Szacunek, który miał być dla niego naturalny, dla mnie był czymś względnym, jakby to była tylko iluzja, którą musiałem odgrywać, by przetrwać. Wiedział, co to znaczy słuchać, ale często zagłuszał własne dzieci własnym głosem, swoim ego i przekonaniem, że zna lepiej.
W jego oczach kobieta była jedynie narzędziem do spełniania jego potrzeb, koszem na śmieci, do którego można wrzucić wszystko, co mu przeszkadzało, a z biegiem lat ta kobieca rola stawała się coraz bardziej ulotna, jak powietrze, jak stary sprzęt odkładany na bok gdy przestaje być potrzebny. Nie potrafił zrozumieć, że kobieta to nie przedmiot, lecz partner, człowiek z własnymi emocjami i godnością. To tłumaczyło, dlaczego traktował nas tak, jak traktował — z brakiem szacunku, z pogardą, którą sam w sobie nosił. Przerażające było to, jak często w jego obecności czułem się jak bojaźliwy świadek własnego życia. Potrafił zdemolować dom z
powodu najdrobniejszego nieporozumienia — bo coś mu się nie podobało, bo coś mu się ubzdurało, bo miał zły dzień. Jego emocje był jak lawina, która niszczyła wszystko na swojej drodze. W okamgnieniu mógł zniszczyć wszystko, co budowali z mamą z trudem, by potem, nazajutrz, wrócić do domu jakby nic się nie stało, i znowu udawać, że wszystko jest w porządku. Pamiętam wyjazd w góry który był nagrodą za spustoszenie poprzedniej nocy — choć utkwiła mi w głowie tylko jedna rzecz: muzyka Cher, która leciała w radiu.
Emocje ojca miały charakter sinusoidy — raz był szczęśliwy, raz pogrążony w gniewie, a my wszyscy, jak na huśtawce, poddawaliśmy się jego kaprysom. Jego brak odpowiedzialności, a raczej jego brak umiejętności podejmowania odpowiedzialnych decyzji, był jak drugie imię. Być za kierownicę po kilku piwach ?Wioząc własne dzieci ?— i towarzyszące temu pełne przekonanie, że jest nieomylny. Dla niego bycie ojcem to rola, którą można pełnić bez refleksji, bez troski, bez szacunku. Słowo „Ojciec” czy „Tata” nie kojarzy się mi z niczym pozytywnym. Nie wytworzyła się między nami żadna więź, żadna nić porozumienia. Jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi, znając się od lat, a mimo to jakbyśmy żyli w dwóch różnych światach. Być Tatą to coś, na co trzeba sobie zapracować. To nie tytuł nadany przy narodzinach, to codzienna praca, którą trzeba pielęgnować — inaczej pozostaje tylko pustka i wstręt.
Kiedy czułem się naprawdę szczęśliwy? Gdy go nie było. Gdy wokół była tylko Mama. To słowo, niby tak proste, kryje w sobie ogrom emocji. Duma, szacunek, podziw, odwaga — to wszystko można odnaleźć w tym jednym słowie. Ale też zawarte są tam obawy, niezrozumienie i lęk. Mama była dla mnie ostoją, źródłem siły i inspiracji. Przez wiele lat inspirowała mnie swoją determinacją, odwagą, siłą, którą wykazywała każdego dnia, mimo przeciwności losu. To ona zapracowała na miano „Mamy” — słowa pełnego miłości, czułości i oddania. W ogniu cierpienia, w trudnych chwilach, traktowała nas jak najcenniejszy skarb, dzieląc wzloty i upadki, radości i smutki. Nie była to sielanka, bo i życie nie jest idealne — mieliśmy różnice zdań, kłótnie, nieporozumienia. Ale zawsze, na końcu dnia, najważniejszym słowem, które wybrzmiewało w naszym domu, było jedno: KOCHAM WAS.
Myślę jednak że na ten czas nie wiedziałem czym jest miłość. Mijały lata w mojej głowie powstawał swego rodzaju bunt, by walczyć o samego siebie. Cena wolności i swobody uważam jednak że była zbyt wielka jak na tak młodego człowieka. Niebawem miałem stracić grunt pod nogami a cały świat miał się zawalić.
Commenti